niedziela, 20 marca 2016

# 00 - prolog

[ ... ]

To był jeden z Tych dni. Tych najważniejszych, które nie będą miały okazji już nigdy się powtórzyć. Wiedziałam o tym doskonale, a jednak... mimo tej świadomości, nie umiałam Go zatrzymać. Wszystko potoczyło się o wiele za szybko. Nie tak to wszystko sobie wyobrażałam za każdym razem, gdy przywoływałam niewyraźny obraz Jego twarzy z najmłodszych lat dzieciństwa. Nie o takim spotkaniu śniłam po nocach przez ostatnie... piętnaście lat..? Chyba nawet i więcej..  Gdy teraz o tym myślę, uśmiecham się tylko głupkowato pod nosem. Wtedy, gdy nikt nie widzi. Jak mogłam być aż tak głupia...?
Nigdy nie chciałam mieszkać w wielkim pałacu wzniesionym w marmurów, mieć rzeszy ludzi gotowych spełniać każdą mą zachciankę, tak wielkiej ilości sukien z drogich materiałów, czy biżuterii wysadzanej rzadkimi kamieniami. Nie doceniałam bezpieczeństwa, śniąc nocami o wielkich przygodach, zasłuchując się w historie pałacowych Strażników i wędrownych Magistrów. W przeciwieństwie do próżnych rówieśniczek, chciałam tylko zamknąć się w pokoju z kotem i zagłębić w marzeniach o Jego powrocie. Obiecał to w końcu. Za każdym razem powtarzał, że wróci z kolejną wspaniałą historią...
Tym razem... jego słowa za bardzo minęły się z prawdą...


Ten dzień nie był zwyczajny, choć z pozoru taki sam jak każdy inny. Niepokojąco spokojnie... Słońce górujące wysoko nad wysmukłymi wieżyczkami z jasnego kamienia, nad kaskadami wylewających się wręcz z donic kwiatów. Pod budynkami poustawiane w pewnym odstępie drewniane stragany uginające się pod miejscowym jedzeniem, owocami i najróżniejszymi wytworami rąk mieszkańców - biżuterią, rzeźbami, ciężkimi medalionami i miedzianymi talizmanami chroniącymi przez złem i zgubnym wpływem sił Chaosu. Ptaki uparcie kontynuowały swe trele, na zakurzonych ulicach Altdorfu przekrzykiwali się ludzie. Starsi i młodsi, mniej i bardziej zamożni. Kupcy i klienci. Matki z dziećmi i zacni mężowie. Bezbronni cywile i uzbrojeni wojskowi... Gdzieś bocznymi uliczkami przemykali zakapturzeni Magistrowie.
 Dookoła młodzi ludzie tacy sami jak ja, jak Ty.. jak my - pragnący żyć. Duszne kwietniowe popołudnie, siedemnasta minut pięć. Swe żniwo bez litości zbiera śmierć, tak po prostu...
 Tego dnia ulice stolicy spłynęły krwią niewinnych...


[ * * * ]



- Egzekucja powiadasz? - zapytała, udając brak jakiegokolwiek zaciekawienia. Sięgnęła po białą filiżankę wypełnioną pachnącą mocno kawą. - Kogo dorwali tym razem? Ostatnio było tak głośno, gdy znaleźli Rogera...
Dwie postacie płci żeńskiej - stojące tuż za nią - spojrzały po sobie, a chwilę później na dziewczynę niemal zapadającą się w skórzanym fotelu.
Była młodziutka - jak na przedstawicielkę swej rasy - rzecz jasna, na oko mogła mieć skończone ledwie dziewiętnaście, może dwadzieścia lat. Jej pochodzenie zdradzały tylko wąskie i spiczaste, dłuższe, niż u człowieka uszy - była młodą elfką. Popielate brązowe włosy upięte miała w wysokim kucyku oplecionym drobnym warkoczykiem. Była chorobliwie blada - tylko zaróżowione policzki utwierdzały w przekonaniu, że dziewczyna jednak żyje. Niezwykle ciemne, fioletowe tęczówki ukryte za wachlarzami długich, ciemnych rzęs błyszczały delikatnie, różane usta rozwarła, przykładając doń zdobione naczynie. 
Ubrana w ciemne spodnie, wysokie do pół uda buty koloru brąz i luźno zawiązaną przy dekolcie koszulę z bufiastymi rękawami, zebraną w talii przez czarny gorset z czerwoną wstążeczką. Wyglądała zupełnie jak porcelanowa lalka, którą ktoś może zbić jednym, nieuważnym ruchem.
W odróżnieniu od niej, dwie towarzyszące jej istoty znacznie różnił wiek. Miały co prawda nieco podobne rysy i bystre spojrzenia utkwione w jegomościu zasiadającym w czarnym fotelu naprzeciw ich pani. 
Pierwsza z nich - o lodowato błękitnych tęczówkach i zastygłej w nieodgadnionym grymasie twarzy - miała upięte w misternym koku, srebrzyste włosy w których plątały się ni to płatki śniegu, ni kryształy lodu. Ubrania jej wydawały się lekkie i delikatne, jakby oszronione po długiej wędrówce po mroźnych ostępach Kislevu.
Druga - o ciepłym spojrzeniu jadeitowych oczu -  nawinęła na smukły, dziecięcy palec kosmyk kasztanowych, jakby pozieleniałych przy końcówkach włosów opadających kaskadami na odsłonięte ramiona. W jej kosmykach miejsce znalazły maleńkie gałązki, o zieleniących się już pąkach i bladych, drobnych kwiatach gdzieniegdzie. Cała ta flora układała się w jakąś dziwaczną konstrukcję, ni to wianek, ni koronę, bardzo jednak pasującą do jej zwiewnej sukni, w odcieniu bladej zieleni. Była boso.  Była też dzieckiem, wyglądała na nie więcej, niż dziesięć lat.
Zdecydowanie nie były Elfkami, nazwanie ich ludźmi też spotkało by się z ostrą reakcją owych istot. Były czymś innym, w ich mniemaniu - lepszym od ludzi, o wiele bliższym długouchym Elfom. 
Zjawy Tradycji takie były - ich charaktery dominowane były tymi Tradycjami Sztuk Tajemnych, jakim poświęciły swe żywoty. Miały jednego tylko Pana, któremu służyły do momentu jego śmierci, stanowiły o jego sile, często były dla niego zupełnie jak rodzina...
- Zdajesz się być rozbawiona tym faktem, panienko Letice.. - przemówił wpatrzony w trzaskający w kominku płonień. Znad czarnego fotela dało się dostrzec srebrzyste kosmyki. - Jed-
- Przestań pieprzyć i gadaj, czemu mnie tu ściągnąłeś.. - przerwała mu  nagle dziewczyna. Jej ton momentalnie się zmienił. - Oboje doskonale wiemy, że nie posłałeś po mnie bez powodu... 
Milczał dłuższą chwilę, jednak uśmiechnął się pod nosem. Obrócił się na skrzypiącym fotelu, utkwił w niej spojrzenie ciemnych oczu. Jego twarz, poorana zmarszczkami jak ziemia na wiosnę, wykrzywiła się w paskudnym uśmiechu. Uniósł na nią pulchnego palca z połyskującymi nań pierścieniami wysadzanymi drogimi kamieniami.
- Ostrożność każe Ci o to zapytać, czy może raczej duma z plugastw jakie chowasz pod swą protekcją, Ametystowa Czarodziejko? 
Nie odpowiedziała; błękitnooka Zjawa tylko skrzywiła się na jego słowa. Niewielu było Magistrów mogących splatać więcej, niż jeden Wiatr Magii, groziło to w końcu popadnięciem w zgubne wpływy Chaosu. Przynajmniej wśród ludzi... Elfie rody szlacheckie szybko znalazły na to sposób... Przynajmniej ci, posługujący się Fioletowym Wiatrem i kontrolowaną przez niego Tradycją Śmierci. 
Mężczyzna przechylił głowę, przenosząc spojrzenie z filiżanki, na pociągłą twarz elfiej dziewczyny. Miała w sobie coś niepokojącego, coś, co mimo wszystko kazało mu zachowywać bezpieczny dystans. Jakimkolwiek miał on być...
- Chcę, być dopilnowała, by wszystko poszło po naszej myśli.. - zaczął, splatając pulchne palce. Ułożył na nich brodę, ze schludnie przyciętą bródką. - Nikt, powtarzam, nikt, nie może się dowiedzieć, że miałem jakiekolwiek kontakty z... sama wiesz kim.. 
Nastolatka uśmiechnęła się pod nosem. Nie odezwała się ani słowem, unosząc filiżankę kolejny raz do ust. 
- Mamy rozumieć, że nasza Panienka ma chronić pańskie plugawe interesy..? Panna Letice nie miesza się w brudne zagrywki malućkich, podrzędnych handlowców... - odezwała się szorstkim tonem Lodowa Zjawa. 
- Zgadzam się z Glacią.. - dodała zaraz druga. Głos miała wysoki, nieco piskliwy. I słodki. - Pana porachunki to nie sprawa dla naszej Siostrzyczki... Książęta - Elektorowie mają pilnować i chronić swoich głupich poddanych!
- Skye? - Glacia spojrzała na dziewczynkę kątem oka. - Od kiedy..?
- Od kiedy ten zły pan zrujnował tutejsze lasy i zanieczyścił wszystkie jeziora.. - rzuciła, chowając się nieco za starszą Zjawą; jej spojrzenie mimo to nabrało ostrzejszego wyrazu.
Tamten - czerwony ze złości - już otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak dziewczyna tylko zaśmiała się. Wszyscy wbili w nią spojrzenia. Pomachała dłonią zupełnie, jakby odganiała natrętną muchę, a tamte dwie rozpłynęły się jak we mgle. Pozostały po nich tylko nikłe opary Wiatrów Magii. 
- Moim Zjawom nie podoba się mieszanie w niewiele znaczące konflikty szarych mas.. - zaczęła, odstawiając filiżankę na niski stoliczek obok jej fotela. Skrzyżowała ramiona pod biustem. - Tym bardziej gdy w grę wchodzi zdrada przyjaciele będącego w tarapatach... 
Spojrzał na nią, marszcząc znowu brwi. Zdrada? Przyjaciel? Nigdy w ten sposób o tym nie myślał. To, że jego gorzelnie znalazły się między innymi na kojarzonych przez ludzi z Gol D Rogerem terenie nie miało przecież nic do rzeczy. Nic, a nic! Roger kilka razy bywał na tamtej wyspie i rozkoszował się jego alkoholem, a dla niego - jako handlowca i przedsiębiorcy - twarz samego Króla dawała nie tylko pewien rodzaj spokoju o rozwój biznesu, ale i nie oszukujmy się - podnosiła sprzedaż. 
- Zamknij się. - powiedział ostro, wbijając w nią ostre spojrzenie. - To nie Twoja sprawa, Elfia szmato. Płacę, więc masz siedzieć cicho i pokornie wypełniać moje rozkazy, rozumiesz?! 
Uniosła jedną brew, podnosząc na niego spojrzenie. Jej usta wygięły się w upiornym uśmiechu, przy jej pasie zabrzęczał cicho jeden z owalnych, podłużnych talizmanów. Na ciemnym metalu wyryty miał jasny kształt, przypominający płatek śniegu. 
- Zjawo Tradycji Lodu, pokaż się.. - uniosła delikatnie wzrok. Jej tęczówki stały się jakby przykryte warstwą błękitnego lodu. - Zrób z nim porządek, Glacia.. 
Dookoła zakłębiło się od gęstej, nie dającej zamknąć się w żadnej formie Magii Tła, wypełniającej mroźne ostępy kislevskich lasów i stepów. Zawirowała dookoła, oszraniając rzeźbione w misterne wzory, ciężkie meble. Dziewczyna wstała i skierowała się do wyjścia, po drodze sięgając po wypełnioną złotymi monetami sakwę. 
- A- Ale.. Czekaj, Czarownico! - zawył tamten, jednak już się nie odwróciła. Podeszła do rzuconej niedbale (na sofę o fantazyjnym kształcie, obitą zapewne jakimś drogim materiałem) ciemnej peleryny. Zarzuciła ja na ramiona i wyszła, trzaskając drzwiami. 

Podrzucała brzęczącą złotem sakwę, idąc powoli przed siebie. Pogwizdywała wesoło, omijając przymarznięte kałuże. Skręciła w jakąś boczną uliczkę, kierując się prosto do miejskiego portu. Miała nadzieję zdążyć na ostatni tego dnia Morski Pociąg. Jak najszybciej powinna opuścić to miejsce. Skręciła raz jeszcze, w o wiele węższą uliczkę. Brudną, pachnącą kurzem i starymi zwojami. Wypuściła ze światem powietrze zalegające w płucach, a kilka kroków dalej mogła się już rozkoszować  tym mroźnym, orzeźwiającym, kującym wręcz w płuca. 
Rozejrzała się dookoła. Jedna z jej Zjaw szła już jej śladami. 
- Glacio.. - skłoniła przed nią głową, na co kobieta uśmiechnęła się delikatnie. Poklepała Elfkę po głowie i ramię w ramię z nią ruszyła dalej przed siebie.