czwartek, 21 kwietnia 2016

# 01

[ ...So what if you can see the darkest side of me?
No one will ever change this animal I have become
Help me believe it's not the real me... ] 



kilka lat później...
Od egzekucji Króla Piratów - Gol D Rogera - minęło równo dwadzieścia lat. 
Od egzekucji tajemniczego jegomościa, który wiedział o wiele więcej, niż powinien - ledwie dwa. 
W tym czasie udało mu się przeżyć swego kapitana o osiemnaście lat, 
odnaleźć jedyną córkę i zbratać się z dawnym wrogiem....

Letice rozejrzała się po niewielkich rozmiarów pomieszczeniu. Mijał właśnie dziesiąty rok od rozpoczęcia przez nią pracy jako najemniczka. Bardzo skuteczna w swym fachu, swoją drogą. Rzuciła w kąt podróżną torbę w płowych kolorach, sama kroki skierowała ku szczelnie zasłoniętemu oknu. Jednym ruchem rozsunęła ciężkie zasłony, podnosząc ku górze tumany kurzu.
Zakasłała kilkakrotnie, zakrywając nos. Podeszła do stołu na którym leżała stara gazeta. Wzięła ją w dłonie, przejrzała pobieżnie, marszcząc przy tym zabawnie brwi. Gdy zajęta była wypełnianiem jakichkolwiek zleceń, nie miała w zwyczaju śledzić najnowszych wydarzeń. Tylko ją rozpraszały.
Dopiero po powrocie do swoich własnych czterech ścian miała ku temu okazję. I zawsze dość szybko nadrabiała zaległości. Było to pierwszym, co w ogóle robiła po powrocie. Przy kubku gorącego napoju - czy to aromatycznej kawy z cynamonem, czy grzanego wina z goździkami - zasiadała na łóżku ze stosem starych gazet. I na długie godziny pogrążała się w lekturze. I świstkach poprzyklejanych na lustrze przez jej młodszą współlokatorkę, opisujących szczegółowo, dzień po dniu, co działo się pod jej nieobecność. I dzisiaj miało być nie inaczej...
Wolnym krokiem przeszła salon, siadła za owalnym stolikiem z ciężkiego drewna, o oszczerbionych przy końcach nogach rzeźbionych niby to lwie łapy. Trzy pozostałe krzesła - o siedziskach obitych czerwonym materiałem - pozostały wolne.
Pomieszczenie to nie było wcale duże. Utrzymane w jasnych kolorach - o białym suficie i ścianach koloru nie to pudrowego różu, ni to delikatnego wrzosu, a może bardziej zmieszanego z czymś bliższym błękitowi...? Meble - kontrastowo do ścian - były ciemne i toporne. Niby misternie rzeźbione, a jednak masywne. Tyczyło się to wszystkich bez wyjątku: dużej sofy, mogącej z powodzeniem zmieścić cztery osoby, grube półki przyściennej biblioteczki uginającej się pod ciężarem książek oraz komody zajmującej pół ściany.
Nad nią zaś - wisiało wielkie lustro, odbijające wszystko, co miało akurat miejsce w saloniku. I pusta, żeliwna klatka, niegdyś będąca zapewne mieszkaniem dla niewielkiego kanarka, może papużki. Lub innego pociesznego skrzydlaka. Kilka drewnianych ramek chroniących wyblakłe, nadszarpnięte zębem czasu zdjęcia. Kilka z nich było zamazanych czarnym atramentem; szklane szybki popękane...
Przerzuciła kolejną stronę, natrafiła na list gończy. Przyjrzała się kartce, wyciągając ją na blat. Przedstawiała młodego chłopaka. Bruneta o ciemnych oczach i dziecinnych piegach. Na głowie miał kapelusz o rzucającej się w oczy, pomarańczowej barwie, na plecach zaś - koszule w równie zwracającym uwagę, żółtym kolorze. 
Dalej pisano, iż widziano go gdzieś w tej okolicy... Kącik jej ust drgnął. 
- Portgas D Ace... - przeczytała cicho, wstając. Poprawiła tylko wystającą spod gorsetu koszulę, sięgnęła po jedną ze skórzanych sakiew. 


[ * * * ]


Jedna z wysp na Paradise - pierwszej części Grand Line - od zawsze tętniła życiem. Zamieszkiwana przez największą możliwą mozaikę gatunkową, rządziła się swoimi prawami. Marynarka i Światowy Rząd - dwa autorytety tego świata - zdawały się o niej zapomnieć. Przez co nienawiść ludzkich jej mieszkańców wobec owych instytucji rosła niemal z dnia na dzień. 
Pozostawiani sami sobie, często skazani na łaskę przypływających tu piratów, rzadziej zaś - mogący liczyć na wsparcie i ochronę smukłych Elfów, czy też żyjących w cieniach Zjaw. Większe bary częstokroć sowicie wynagradzały nieludzkich ochroniarzy, dając klientom poczucie uzasadnionego bezpieczeństwa. Piraci bali się Elfich Magów - zwanych też Magistrami - jak ognia.
Mniejsze zaś knajpki... z trudem utrzymywały się z nikłych zysków, większą część zarobków musząc regularnie przeznaczać na pokrywanie szkód wyrządzonych przez panoszących się po okolicy piratów. Częstokroć padały tam ostre słowa pod adresem Magistrów, czy pracujących tam długouchych, nie obdarzonych Wiedźmim Wzrokiem, ukazującym kolorowe Wiatry Magii...
- Masz mnie słuchać, suko! - usłyszano podniesiony głos, a chwilę późnij głuchy odgłos uderzenia. Ktoś krzyknął przerażony, chwilę potem osuwając się na kolana. 
Dziewczyna - drobna blondynka o szafirowych tęczówkach - przyciskała smukłą dłoń do krwawiącej skroni. Malinowe, wąskie usta zacisnęły się w ledwie widoczną linię; po brzoskwiniowej skórze spłynęła kolejna szkarłatna kropla. Powoli, naznaczając ścieżkę dla innych - od skroni, policzkiem, na brodę i dalej - białą koszulę.
Dookoła zapanowała głucha cisza. Nikt nie odważył się podejść, czy choćby spróbować pomóc dziewczynie. Z trudem powstrzymując się od płaczu dźwignęła się na nogi, starła z twarzy lepką mieszaninę taniego alkoholu i krwi. Bursztynowe kropelki skapywały na podłogę do innych, które nie zdołały jeszcze wsiąknąć w drewnianą podłogę. Chciała się odezwać, jednak ktoś wyjął jej notesik z kieszonki w przybrudzonym fartuszku. 
Osobą tą okazała się Letice. Ubrana w jasną koszulę o rozpiętych kilku górnych guzikach; przebijał się przez nią czarny koronkowy biustonosz Elfki. Do tego ubrane miała zwyczajne, krótkie spodenki i czarny gorset. Nosiła też długie do połowy uda pończochy w fioletowo - wrzosowe pasy i brązowe buty sięgające jej pół łydki. U boku zwisał jej skórzany pas z sakwą zapinaną złocistym guzikiem i wetknięty za niego czarny, zakończony sercowato bicz. 
Uniosła ciemne tęczówki na mężczyzn.
- Proszę wybaczyć, ale dziewczęta nie mają w zwyczaju wysłuchiwać żali wszystkich przychodzących tu nieudaczników... Nie za to im w końcu płacą. - postukała ponaglająco ołówkiem w czyste kartki notesu, uśmiechnęła się pięknie. - Więc co panom podać? 
- Ty mała... -!
Ktoś go zatrzymał, wskazując na tęczówki starszej z dziewczyn w których to połyskiwał złowrogo fiolet i jej wyraźnie spiczaste uszy. Gdzieś dalej - wśród szepczących padło tylko "kolejna Elfia szmata", zaraz jednak na powrót zapanowała nieprzerwana cisza. Kilka osób przełknęła z trudem ślinę, odwracając od niej czym prędzej wzrok.
- Kto to? - jakiś młody pirat w pomarańczowym kapeluszu zwrócił się w stronę pozyskanego w tym mieście załoganta. 
- To.. L- Letice... - powiedział cicho, jak reszta odwracając wzrok. - Lepiej nie wchodzić jej w drogę, Kapitanie... 
- Ametystowa Czarodziejka... posługuje się Tradycją Śmierci... - dodał zaraz ktoś inny, widząc, że chłopak nie rozumie. - Posądzana o praktykowanie Nekromancji... 
- Nekromancji? - inny załogant wyraźnie się zainteresował. - Co to?
Młody kapitan zapatrzył się na ciemnooką Elfkę, pomagającą zranionej dziewczynie pozbyć się zabrudzeń z rozcięcia na skroni i - w mniejszym stopniu - z ubrania. O dziwo nikt im nie przeszkadzał, nikt też nie kwapił się jednak z pomocą. Wszyscy odwracali tylko głowy, byle nie skrzyżować spojrzenia z Ametystową Czarodziejką.
- Niebezpieczna magia, wskrzeszająca umarłych... 
Nieznajomy jegomość o kapeluszu przyozdobionym strusim piórem dźwignął pijanego kompana i powoli zaczął kierować się ku wyjściu, zataczając się i obijając o wszystko na swej drodze. Rzucił jeszcze na długi stół mieszek pobrzękujący złotymi monetami. Elfka spojrzała na tamtego kątem oka, sięgając do sakwy przy biodrze. Ktoś się cofnął, inna osoba zostawiła odliczoną kwotę na stole i czym prędzej ruszyła do wyjścia. 
- Oi.. - rzuciła, nie odwracając się nawet w stronę uciekających mężczyzn. - Jeszcze z wami nie skończyłam... 
Na jej ustach pojawił się upiorny - niby szaleńczo zabarwiony -uśmiech, obróciła głowę w stronę tamtych; wszyscy jak okiem sięgnął rzucili się do ucieczki, co barman skwitował tylko ciężkim westchnieniem. Rzucił okiem na niewiele rozumiejącego kapitana pływającego pod banderą piratów Spade namawianego przez kompanów do odwrotu. Machnął tylko na tamtych ręką, by się uspokoili. 
Osiwiały barman o twarzy naznaczonej długą, szpetną blizną wbił bystre spojrzenie pomarańczowych tęczówek w dziewczynę. Otarł dłonie o ciemne spodnie, poprawił pasiastą koszule i strzepał z niej niewidzialny dla oczu zwyczajnych ciemny pył. 
- Letti... - zawołał gdy główna sala już opustoszała, a dziewczyna spojrzała na niego kątem oka. - Gdy prosiłem o pomoc z tamtymi, nie miałem na myśli wypłoszenia wszystkich klientów... 
- Ale pozostawiali napiwki.. - zauważyła blondynka, dociskając do zranionego miejsca kawałek czystej tkaniny.
- Zostawili, czy nie... Nie o to teraz chodzi, Tul.. - westchnął mężczyzna.
Ciemnooka Elfka westchnęła ciężko, odstawiając na miejsce jedno z wywróconych krzeseł. Spojrzała na niego kątem oka i rzuciła jakby nigdy nic:
- Jak zwykle nic Ci nie pasuje... Mogłam otworzyć tu którąś z Bram i nic by nie zostało z tego twojego wesołego grajdołka... 
Mężczyzna spojrzał na nią podejrzliwie. Rzadko kiedy tak wprost mu groziła, bo słowa które padły z jej ust zdecydowanie groźbą były. Z jej umiejętnościami zniszczenie nawet kilku takich lokali nie stanowiłoby problemu. Ruszyła w stronę baru, kołysząc przy tym lekko biodrami.
- Ale ja tu w interesach.. - rzuciła w końcu, na co mężczyzna uniósł zainteresowany brew. - Na początek przynieś jakiś dobre wino, dziś jak stawiam, Scott.. 
I podrzuciła pobrzękujący kruszcem, ciężki mieszek. 
- A cóż to za okazja? 
Ona uniosła tylko delikatnie brew, po czym kątem oka spojrzała na obserwujących ją piratów. Dwóch od razu odwróciło twarze, jednak młody kapitan mimo ostrzeżeń załogantów, skrzyżował z dziewczyną spojrzenie. Przeszedł go dziwaczny dreszcz; przeniknął on skórę, mięśnie, dotykał kości - a gdyby mógł, sięgnął by pewnie i dalej... Mimo to jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Im też raz jeszcze to samo.. - rzuciła w końcu i biorąc dziewczynę pod łokieć zaprowadziła ją do najbliższego krzesła. Oparła dłonie na jej ramionach i przyjrzała się jej badawczo. 
Zabrała pokrwawiony materiał, obejrzała ranę. Westchnęła cicho widocznie zmarnowana, po czym sięgnęła do jednej z sakiew. Wyjęła z niej srebrny talizman, bliźniaczo podobny do tego Tradycji Lodu. Jego zdobiła jednak pętla stykająca się końcami na środku, układająca się w symbol nieskończoności.  
- Skye... Choć tu, malutka... - szepnęła, spoglądając na pozieleniały delikatnie symbol. - Potrzebuje Cię... 
Stary Scott powiódł wzrokiem za przelewającą się po podłodze falą Zielonego Wiatru - Ghyran. Stworzył on kilka kałuż, między którymi wątłymi strumykami przeciskała się owa życiodajna moc. Jedna z nich - ta największa - zaczęła piąć się ku górze, formując się w postać dziewczęcia. 
- Tu- uuliaaa! - zawołała mała Zjawa, rzucając się jasnowłosej Elfce na szyję. Jej policzkami ciekły strumienie łez. - Tulll... - zaszlochała znowu. - C- Co oni z- znowu Ci zro-o- bili?
Letice uśmiechnęła się delikatnie, widząc zaangażowanie z jakim Skye zabrała się za udzielanie pomocy dziewczynie. Magia, którą uosabiała mała szatynka - Tradycja Życia - od zarania dziejów zajmowała się wszystkim, co związane z naturą. W ograniczonym stopniu też i odradzaniem się tkanek. Ku uciesze Letice, która miała niesamowity wręcz talent do pakowania się w najróżniejszej maści kłopoty. 
Scott spojrzał kątem oka na starszą z Elfek. Piraci tak samo - siedzieli zapatrzeni w elfią dziewczynę, nie potrafiąc pojąć, co się właśnie dzieje...
- Letti... - odezwał się w końcu barman, a dziewczyna podniosła na niego wzrok. - Mówiłaś, że tym razem przyszłaś do mnie w interesach... O co dokładnie chodzi?
Początkowo milczała, obracając w smukłych dłoniach jeden z pozostawionych samotnie, półpełnych kufli. Utkwiła w nim spojrzenie, widząc za przemieszczającą się bursztynową cieczą i pokrywającą ją pianą. Chciał się odezwać, jednak wyprzedził go młody kapitan, także przyglądający się dziewczynie. 
Niczego nie rozumiał, a zachowanie jego nowych załogantów tylko bardziej mąciło mu myśli. Wbił spojrzenie ciemnych tęczówek w Elfkę i choć jego twarz nie wyrażała niemal żadnego zainteresowania jej osobą, jego oczy mówiły wszystko. Dosłownie wszystko. 
- Kim Ty jesteś, że jednym ruchem sprawiłaś, że wszyscy tak szybko się stąd wynieśli? - zmarszczył brwi, przyglądając się jej. Chciał zapewne mówić dalej, jednak przerwała mu sama zainteresowana:
- Na imię mi Letice D. Filynn.. Jestem jak powiedział Twój załogant, Ametystową Czarodziejką i Nekromantką. A oni - gestem pokazała po obszernej sali. - pouciekali dlatego, że wolą nie mieć z takimi jak ja do czynienia... To proste, nie Scotti?
Uśmiechnęła się do mężczyzny, jednak ten skrzywił się, wracając za ladę. Pochwycił w dłonie pierwszy z brzegu stary kufel i począł go polerować jasnym kawałkiem materiału.
- Mnie do tego nie mieszaj.. - westchnął, spoglądając na leczoną przez Zjawę podopieczną. - Nie mam i nadal nie chcę mieć z wami, Magistrami, nic wspólnego. 
Teraz to Letice westchnęła cicho. Nigdy nie należała do osób kryjących się z tym, kim jest i jakimi umiejętnościami została obdarowana przez los. Była inna - to prawda - jednak inność nie była przecież powodem do korzenia się przed innymi. Wręcz przeciwnie... Często była prawdziwym powodem do dumy...
- Nie jestem Kolegialnym kundlem i doskonale o tym wiesz... - skrzywiła się, spoglądając w jego stronę kątem oka. - Nigdy nie byłam jedną z nich. Ba... Sami by mi na to nie pozwolili. Nikomu z mojej rodziny...  I tu wracamy do małego interesu, który chcę ubić...
- Twojej... rodziny? - powtórzyła po niej Tullia, uparcie próbując nie otworzyć drugiego oka. Letice tylko jej przytaknęła, odwracając jednak wzrok. Momentalnie stał się nieobecny i niezwykle odległy. Niemożliwy do uchwycenia, zupełnie jakby i sama Elfka miała zaraz udać się gdzieś daleko...
Scott spojrzał na nią kątem oka. Rodzina nie była chętnie podejmowanym przez nią tematem. Podejrzewał, z jakiego konkretnie powodu, jednak nigdy ostatecznie nie umiał znaleźć potwierdzenia swojej dość śmiałej tezy. Czyżby teraz dostał ku temu okazję?

niedziela, 20 marca 2016

# 00 - prolog

[ ... ]

To był jeden z Tych dni. Tych najważniejszych, które nie będą miały okazji już nigdy się powtórzyć. Wiedziałam o tym doskonale, a jednak... mimo tej świadomości, nie umiałam Go zatrzymać. Wszystko potoczyło się o wiele za szybko. Nie tak to wszystko sobie wyobrażałam za każdym razem, gdy przywoływałam niewyraźny obraz Jego twarzy z najmłodszych lat dzieciństwa. Nie o takim spotkaniu śniłam po nocach przez ostatnie... piętnaście lat..? Chyba nawet i więcej..  Gdy teraz o tym myślę, uśmiecham się tylko głupkowato pod nosem. Wtedy, gdy nikt nie widzi. Jak mogłam być aż tak głupia...?
Nigdy nie chciałam mieszkać w wielkim pałacu wzniesionym w marmurów, mieć rzeszy ludzi gotowych spełniać każdą mą zachciankę, tak wielkiej ilości sukien z drogich materiałów, czy biżuterii wysadzanej rzadkimi kamieniami. Nie doceniałam bezpieczeństwa, śniąc nocami o wielkich przygodach, zasłuchując się w historie pałacowych Strażników i wędrownych Magistrów. W przeciwieństwie do próżnych rówieśniczek, chciałam tylko zamknąć się w pokoju z kotem i zagłębić w marzeniach o Jego powrocie. Obiecał to w końcu. Za każdym razem powtarzał, że wróci z kolejną wspaniałą historią...
Tym razem... jego słowa za bardzo minęły się z prawdą...


Ten dzień nie był zwyczajny, choć z pozoru taki sam jak każdy inny. Niepokojąco spokojnie... Słońce górujące wysoko nad wysmukłymi wieżyczkami z jasnego kamienia, nad kaskadami wylewających się wręcz z donic kwiatów. Pod budynkami poustawiane w pewnym odstępie drewniane stragany uginające się pod miejscowym jedzeniem, owocami i najróżniejszymi wytworami rąk mieszkańców - biżuterią, rzeźbami, ciężkimi medalionami i miedzianymi talizmanami chroniącymi przez złem i zgubnym wpływem sił Chaosu. Ptaki uparcie kontynuowały swe trele, na zakurzonych ulicach Altdorfu przekrzykiwali się ludzie. Starsi i młodsi, mniej i bardziej zamożni. Kupcy i klienci. Matki z dziećmi i zacni mężowie. Bezbronni cywile i uzbrojeni wojskowi... Gdzieś bocznymi uliczkami przemykali zakapturzeni Magistrowie.
 Dookoła młodzi ludzie tacy sami jak ja, jak Ty.. jak my - pragnący żyć. Duszne kwietniowe popołudnie, siedemnasta minut pięć. Swe żniwo bez litości zbiera śmierć, tak po prostu...
 Tego dnia ulice stolicy spłynęły krwią niewinnych...


[ * * * ]



- Egzekucja powiadasz? - zapytała, udając brak jakiegokolwiek zaciekawienia. Sięgnęła po białą filiżankę wypełnioną pachnącą mocno kawą. - Kogo dorwali tym razem? Ostatnio było tak głośno, gdy znaleźli Rogera...
Dwie postacie płci żeńskiej - stojące tuż za nią - spojrzały po sobie, a chwilę później na dziewczynę niemal zapadającą się w skórzanym fotelu.
Była młodziutka - jak na przedstawicielkę swej rasy - rzecz jasna, na oko mogła mieć skończone ledwie dziewiętnaście, może dwadzieścia lat. Jej pochodzenie zdradzały tylko wąskie i spiczaste, dłuższe, niż u człowieka uszy - była młodą elfką. Popielate brązowe włosy upięte miała w wysokim kucyku oplecionym drobnym warkoczykiem. Była chorobliwie blada - tylko zaróżowione policzki utwierdzały w przekonaniu, że dziewczyna jednak żyje. Niezwykle ciemne, fioletowe tęczówki ukryte za wachlarzami długich, ciemnych rzęs błyszczały delikatnie, różane usta rozwarła, przykładając doń zdobione naczynie. 
Ubrana w ciemne spodnie, wysokie do pół uda buty koloru brąz i luźno zawiązaną przy dekolcie koszulę z bufiastymi rękawami, zebraną w talii przez czarny gorset z czerwoną wstążeczką. Wyglądała zupełnie jak porcelanowa lalka, którą ktoś może zbić jednym, nieuważnym ruchem.
W odróżnieniu od niej, dwie towarzyszące jej istoty znacznie różnił wiek. Miały co prawda nieco podobne rysy i bystre spojrzenia utkwione w jegomościu zasiadającym w czarnym fotelu naprzeciw ich pani. 
Pierwsza z nich - o lodowato błękitnych tęczówkach i zastygłej w nieodgadnionym grymasie twarzy - miała upięte w misternym koku, srebrzyste włosy w których plątały się ni to płatki śniegu, ni kryształy lodu. Ubrania jej wydawały się lekkie i delikatne, jakby oszronione po długiej wędrówce po mroźnych ostępach Kislevu.
Druga - o ciepłym spojrzeniu jadeitowych oczu -  nawinęła na smukły, dziecięcy palec kosmyk kasztanowych, jakby pozieleniałych przy końcówkach włosów opadających kaskadami na odsłonięte ramiona. W jej kosmykach miejsce znalazły maleńkie gałązki, o zieleniących się już pąkach i bladych, drobnych kwiatach gdzieniegdzie. Cała ta flora układała się w jakąś dziwaczną konstrukcję, ni to wianek, ni koronę, bardzo jednak pasującą do jej zwiewnej sukni, w odcieniu bladej zieleni. Była boso.  Była też dzieckiem, wyglądała na nie więcej, niż dziesięć lat.
Zdecydowanie nie były Elfkami, nazwanie ich ludźmi też spotkało by się z ostrą reakcją owych istot. Były czymś innym, w ich mniemaniu - lepszym od ludzi, o wiele bliższym długouchym Elfom. 
Zjawy Tradycji takie były - ich charaktery dominowane były tymi Tradycjami Sztuk Tajemnych, jakim poświęciły swe żywoty. Miały jednego tylko Pana, któremu służyły do momentu jego śmierci, stanowiły o jego sile, często były dla niego zupełnie jak rodzina...
- Zdajesz się być rozbawiona tym faktem, panienko Letice.. - przemówił wpatrzony w trzaskający w kominku płonień. Znad czarnego fotela dało się dostrzec srebrzyste kosmyki. - Jed-
- Przestań pieprzyć i gadaj, czemu mnie tu ściągnąłeś.. - przerwała mu  nagle dziewczyna. Jej ton momentalnie się zmienił. - Oboje doskonale wiemy, że nie posłałeś po mnie bez powodu... 
Milczał dłuższą chwilę, jednak uśmiechnął się pod nosem. Obrócił się na skrzypiącym fotelu, utkwił w niej spojrzenie ciemnych oczu. Jego twarz, poorana zmarszczkami jak ziemia na wiosnę, wykrzywiła się w paskudnym uśmiechu. Uniósł na nią pulchnego palca z połyskującymi nań pierścieniami wysadzanymi drogimi kamieniami.
- Ostrożność każe Ci o to zapytać, czy może raczej duma z plugastw jakie chowasz pod swą protekcją, Ametystowa Czarodziejko? 
Nie odpowiedziała; błękitnooka Zjawa tylko skrzywiła się na jego słowa. Niewielu było Magistrów mogących splatać więcej, niż jeden Wiatr Magii, groziło to w końcu popadnięciem w zgubne wpływy Chaosu. Przynajmniej wśród ludzi... Elfie rody szlacheckie szybko znalazły na to sposób... Przynajmniej ci, posługujący się Fioletowym Wiatrem i kontrolowaną przez niego Tradycją Śmierci. 
Mężczyzna przechylił głowę, przenosząc spojrzenie z filiżanki, na pociągłą twarz elfiej dziewczyny. Miała w sobie coś niepokojącego, coś, co mimo wszystko kazało mu zachowywać bezpieczny dystans. Jakimkolwiek miał on być...
- Chcę, być dopilnowała, by wszystko poszło po naszej myśli.. - zaczął, splatając pulchne palce. Ułożył na nich brodę, ze schludnie przyciętą bródką. - Nikt, powtarzam, nikt, nie może się dowiedzieć, że miałem jakiekolwiek kontakty z... sama wiesz kim.. 
Nastolatka uśmiechnęła się pod nosem. Nie odezwała się ani słowem, unosząc filiżankę kolejny raz do ust. 
- Mamy rozumieć, że nasza Panienka ma chronić pańskie plugawe interesy..? Panna Letice nie miesza się w brudne zagrywki malućkich, podrzędnych handlowców... - odezwała się szorstkim tonem Lodowa Zjawa. 
- Zgadzam się z Glacią.. - dodała zaraz druga. Głos miała wysoki, nieco piskliwy. I słodki. - Pana porachunki to nie sprawa dla naszej Siostrzyczki... Książęta - Elektorowie mają pilnować i chronić swoich głupich poddanych!
- Skye? - Glacia spojrzała na dziewczynkę kątem oka. - Od kiedy..?
- Od kiedy ten zły pan zrujnował tutejsze lasy i zanieczyścił wszystkie jeziora.. - rzuciła, chowając się nieco za starszą Zjawą; jej spojrzenie mimo to nabrało ostrzejszego wyrazu.
Tamten - czerwony ze złości - już otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak dziewczyna tylko zaśmiała się. Wszyscy wbili w nią spojrzenia. Pomachała dłonią zupełnie, jakby odganiała natrętną muchę, a tamte dwie rozpłynęły się jak we mgle. Pozostały po nich tylko nikłe opary Wiatrów Magii. 
- Moim Zjawom nie podoba się mieszanie w niewiele znaczące konflikty szarych mas.. - zaczęła, odstawiając filiżankę na niski stoliczek obok jej fotela. Skrzyżowała ramiona pod biustem. - Tym bardziej gdy w grę wchodzi zdrada przyjaciele będącego w tarapatach... 
Spojrzał na nią, marszcząc znowu brwi. Zdrada? Przyjaciel? Nigdy w ten sposób o tym nie myślał. To, że jego gorzelnie znalazły się między innymi na kojarzonych przez ludzi z Gol D Rogerem terenie nie miało przecież nic do rzeczy. Nic, a nic! Roger kilka razy bywał na tamtej wyspie i rozkoszował się jego alkoholem, a dla niego - jako handlowca i przedsiębiorcy - twarz samego Króla dawała nie tylko pewien rodzaj spokoju o rozwój biznesu, ale i nie oszukujmy się - podnosiła sprzedaż. 
- Zamknij się. - powiedział ostro, wbijając w nią ostre spojrzenie. - To nie Twoja sprawa, Elfia szmato. Płacę, więc masz siedzieć cicho i pokornie wypełniać moje rozkazy, rozumiesz?! 
Uniosła jedną brew, podnosząc na niego spojrzenie. Jej usta wygięły się w upiornym uśmiechu, przy jej pasie zabrzęczał cicho jeden z owalnych, podłużnych talizmanów. Na ciemnym metalu wyryty miał jasny kształt, przypominający płatek śniegu. 
- Zjawo Tradycji Lodu, pokaż się.. - uniosła delikatnie wzrok. Jej tęczówki stały się jakby przykryte warstwą błękitnego lodu. - Zrób z nim porządek, Glacia.. 
Dookoła zakłębiło się od gęstej, nie dającej zamknąć się w żadnej formie Magii Tła, wypełniającej mroźne ostępy kislevskich lasów i stepów. Zawirowała dookoła, oszraniając rzeźbione w misterne wzory, ciężkie meble. Dziewczyna wstała i skierowała się do wyjścia, po drodze sięgając po wypełnioną złotymi monetami sakwę. 
- A- Ale.. Czekaj, Czarownico! - zawył tamten, jednak już się nie odwróciła. Podeszła do rzuconej niedbale (na sofę o fantazyjnym kształcie, obitą zapewne jakimś drogim materiałem) ciemnej peleryny. Zarzuciła ja na ramiona i wyszła, trzaskając drzwiami. 

Podrzucała brzęczącą złotem sakwę, idąc powoli przed siebie. Pogwizdywała wesoło, omijając przymarznięte kałuże. Skręciła w jakąś boczną uliczkę, kierując się prosto do miejskiego portu. Miała nadzieję zdążyć na ostatni tego dnia Morski Pociąg. Jak najszybciej powinna opuścić to miejsce. Skręciła raz jeszcze, w o wiele węższą uliczkę. Brudną, pachnącą kurzem i starymi zwojami. Wypuściła ze światem powietrze zalegające w płucach, a kilka kroków dalej mogła się już rozkoszować  tym mroźnym, orzeźwiającym, kującym wręcz w płuca. 
Rozejrzała się dookoła. Jedna z jej Zjaw szła już jej śladami. 
- Glacio.. - skłoniła przed nią głową, na co kobieta uśmiechnęła się delikatnie. Poklepała Elfkę po głowie i ramię w ramię z nią ruszyła dalej przed siebie.